Międzynarodowa produkcja japońskiego wszechstronnego artysty, Hiroyukiego Tanaki, występującego pod pseudonimem SABU, to film kondensujący w sobie wszystko to, co w azjatyckim kinie najlepsze. Pan Long jest bowiem wybuchową mieszanką gatunkową – kino gangsterskie ustępuje miejsca zaangażowanemu i rozgrzewającemu serca portretowi marginalnej, biednej społeczności, następnie skręcając w kierunku słodkiego, pełnego empatii kina rodzinnego przyprawionego kinem kulinarnym, by zwieńczyć wszystko solidnym, wyciskającym łzy dramatem.
Tytułowy Long jest tajwańskim płatnym zabójcą. Dostaje zlecenie zlikwidowania zagrażającego interesom jego pracodawców mafiozy i w tym celu wyrusza do Japonii. Nie wszystko idzie zgodnie z planem i ranny zabójca utyka na miejscu, pozbawiony środków do życia i znajomości języka. Z pomocą przychodzi mu kilkuletni chłopiec, Jun – który sam również został w pewien sposób skrzywdzony przez życie. Między dwoma bohaterami kiełkuje bliska więź, a Long – zaskakiwany ciepłem, z jakim zostaje przyjęty w społeczności – będzie coraz wyraźniej walczył z emocjami i korzeniami zapuszczanymi w miejscu, w którym może czuć się potrzebny i służyć w inny sposób niż wykonując krwawe wyroki.
Nośnikiem emocji i komunikacji dla bohatera, który właściwie nie posługuje się językiem, staje się gotowanie. Frazeologizm „przez żołądek do serca” pasuje tu jak ulał. Jedzenie niemal w magiczny sposób sprawia, że Long staje się pełnoprawnym członkiem społeczności, której stara się odpowiedzieć życzliwością za życzliwość.
SABU z dużym uczuciem podchodzi do japońskiego społeczeństwa, chwaląc je za gościnność i rezolutność (która przemawia do serca i odmienia nawet zimnokrwistego zabójcę). Choć jest w tym może nieco chwalipięctwa, reżyser nie przesadza – portret społeczności jest skuteczny i działa tak, jak powinien. Wywołuje sympatię. Gatunkowy kocioł zostaje przygotowany przez twórcę z wyczuciem i smakiem. SABU dba o uwagę widza, to przecinając bijatykę humorem, to w odpowiednim momencie wyciskając łzy. I choć rodzinny wyciskacz może co poniektórych nieco drażnić – kontrast międzygatunkowy jest tu bardzo wyraźny – wystarczy miska tajwańskiego ramenu, by w pełni tę formę zaakceptować. Twórca doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak sterować tempem – korzystając z dynamicznego montażu – by nie znudzić się widzom.
Choć SABU podąża utartymi ścieżkami – portret emocjonalnego zabójcy nie jest niczym nowym – robi to na najwyższym poziomie, łącząc gatunki co najmniej tak sprawnie, jak Bong Joon-ho (Parasite, Snowpiercer) i udowadniając, że posługiwanie się i zabawa ogranymi wzorami narracyjnymi nie muszą być czymś złym (a może wręcz skuteczniej wywołują uśpione w widzach emocje, tylko czekające na odpowiedni moment, by wybuchnąć).
Jedyne, do czego można się złośliwie przyczepić, to niekonsekwentne korzystanie z rekwizytów rekwizytów, wbrew zasadzie Czechowa, że jak w pierwszym akcie pojawia się strzelba, to w ostatnim musi wypalić (np. kij bejsbolowy – Jun zaczyna grać w bejsbol, wspierany przez Longa – i poza tym podstawowym znaczeniem nic więcej się z kijem nie dzieje, a szkoda, ponieważ sceny walki mogłyby być jeszcze bardziej interesujące). Mimo małych potknięć, Pana Longa ogląda się szybko i zostawia po sobie sympatyczny powidok. Choć zakończenie nie jest pewnie produktem pachnącym pierwszą świeżością, jest dobrze przyprawione i powinno przypaść do gustu nawet zblazowanym snobom.