Czy zastanawialiście się kiedyś, skąd pochodzą wasze ubrania? Albo chociaż – jaki był łańcuch produkcji ulubionej bluzki lub spodni? Historia pewnych majtek, czyli skąd się biorą ubrania Stéfanne Prijot nie jest kolejnym odcinkiem Jak to jest zrobione?. To rzetelne spojrzenie na przemysł odzieżowy i koszmar ludzkiego niewolnictwa, na którym stoi dobrobyt krajów rozwiniętych.
Film belgijskiej artystki uświadamia skalę i otwiera oczy na to, co wszyscy dobrze wiemy i skutecznie nauczyliśmy się ignorować – na lekceważenie praw człowieka w imię napędzanego sztucznymi potrzebami wielkiego kapitału. Prijot – reportażystka i fotografka – ma dobre oko do obrazu i jednocześnie potrafi skupić się na doświadczeniach przekazywanych przez robotników. Choć niektóre historie zostały opowiedziane przez aktorki (ze względu na niebezpieczeństwo ze strony wielkich koncernów odzieżowych – niektórzy po prostu mogliby stracić pracę, jedyne źródło utrzymania, za występ w filmie), są prawdziwe. A do tego stanowią zaledwie ułamek podobnych historii.
Historia pewnych majtek to podróż od fabryki do fabryki, od państwa do państwa, od kobiety do kobiety, a wspólnym mianownikiem jest sprytny mechanizm nie dający ludziom wyboru: musisz pracować, tylko w ten sposób przetrwasz. Marzenia i możliwości oferowane przez system (np. edukacja, komunikacja z dużymi aglomeracjami) są złudne, ponieważ wszystko działa pod dyktando wielkiego pieniądza. To świat, w którym za każdym rogiem czai się katastrofa (brak podstawowych świadczeń socjalnych, ubezpieczeń, itd.), w którym za każdy błąd odpłaca się karą (samo wyrażenie chęci wyjechania, przerwania niewolniczego łańcucha, może oznaczać pożegnanie się ze źródłem dochodu), z którego nie sposób uciec.
Forma filmu Prijot przypomina z jednej strony dokonania Godfreya Reggio w Trylogii Qatsi (przestrzenie fabryczne, taśmy produkcyjne, ujęcia miasteczek, wsi, krótkie zerknięcia na zwyczaje i kulturę) a z drugiej solidną robotę reportażową w myśl prostego założenia twórczego, że wystarczy wziąć kamerę do ręki i zacząć kręcić materiał.
Problem tego rodzaju kina polega na jego niewielkiej sile przebicia. Historia pewnych majtek nie ma nawet szans zostać filmem, który trafiłby do szerokiej dystrybucji. Więcej, jego brawura i charyzma bledną w starciu z potęgami, przeciwko którym się wypowiada. Niezależnie od emocji, jakie wywoła w tej wąskiej grupie festiwalowych odbiorców, ludzie, o których opowiada, pozostaną osamotnieni i to na ich udręczonych barkach spoczywać będzie walka ze wstrętnym, antyludzkim molochem.
Prijot zdaje się to rozumieć – nie zatrzymuje się bowiem na czystym przekazywaniu informacji. Dostrzega nadzieję właśnie w tej beznadziei. W ludziach wychodzących na ulicę (miliony robotników domagało się płacy minimalnej w Indonezji – udanie – a walka trwa nadal) i dokształcających się własnym asumptem.
W czasach, kiedy tu, na Zachodzie, zwykłym ludziom powoli lecz systematycznie, odbierane są podstawowe prawa (czas pracy właściwie już całkiem skolonizował czas wolny, przepaść między najbogatszymi i najbiedniejszymi się powiększa, etc.), być może rzeczywiście warto upatrywać nadziei tam, gdzie wydaje się, że jej nie ma.