Naomi Kawase zapisała kilka pięknych kart w historii japońskiego kina. Ciężko o drugą twórczynię – szczególnie jeżeli chodzi o dalekowschodnie kino – która potrafiłaby z taką delikatnością zderzać ze sobą tradycję i współczesne, tożsamościowe problemy Japończyków (i nie tylko), naturę i cywilizację. A przede wszystkim tematy, o których nikt w Japonii nie chce rozmawiać – rzecz o różnych wariantach kobiecości oraz obecności (lub nieobecności) emocji w kulturze. Tę niezwykłą wrażliwość Kawase udowodniła już w Lesie w żałobie z 2007 roku, w którym skomplikowana, międzypokoleniowa relacja rozwija się pod dachem przyrody i poezji. Zwieńczeniem owego głęboko humanistycznego stylu reżyserki był oczywiście Kwiat wiśni i czerwona fasola z 2015 roku, nagrodzony Złotą Palmą w Cannes. W ostatnich latach formuła filmów Kawase uległa subtelnej zmianie, czego dowodem jest jej najnowszy film, Prawdziwe matki.
Jak sama nazwa wskazuje, to macierzyństwo znajduje się w filmie na pierwszym planie. Narracja jest prowadzona z dwóch perspektyw, które się ze sobą przeplatają. Pierwsza to historia dziewczyny w licealnym wieku, która zakochawszy się po raz pierwszy, w procesie odkrywania swojego ciała, zachodzi w ciążę i jest zmuszona przez rodzinę, by oddać dziecko do adopcji. Druga to opowieść o małżeństwie starającym się o dziecko i mierzącym się z problemem bezpłodności. Choć dla zachodniego widza tematyka rodziny i rodzicielstwa, nie jest niczym nowym ani szczególnym, warto pamiętać, że w Japonii są one naznaczone tabu i wycofane do najbardziej prywatnych sfer życia.

Kawase zawsze przedstawia swoich bohaterów w jasnym, pozytywnym świetle, lecz skupienie się – za pomocą planów intymnych, zbliżeń i długich ujęć rzewnej ekspresji – tylko na tej do bólu sentymentalnej, ludzkiej warstwie, odziera film z poetyckiego polotu. To tak, jakby ograniczyć piękny wiersz o miłości do zwykłego „kocham cię” – słów, które mogą brzmieć słodko, ale na papierze to trochę niewiele. Reżyserka jak gdyby cofnęła się w twórczym rozwoju do wieku nastoletniego, jakby już nie potrafiła posługiwać się dojrzałym, przez samą siebie wypracowanym językiem filmu.
Ostatnim dziełom japońskiej mistrzyni brakuje równowagi. Podobnie jak Wizja sprzed dwóch lat wpadła w pułapkę innej skrajności, mętnej metafizyki, tak Prawdziwe matki nie uchroniły się przed bełkotliwym sentymentalizmem. Nawet jeżeli będziemy pamiętać o społecznie zaangażowanej wartości najnowszego filmu Japonki, to trochę za mało, jak na obecność w obiegu festiwalowym. Być może Kawase potrzebuje czasu, by nauczyć się opowiadać na nowo.