Raoul Peck stworzył na wskroś osobisty manifest tożsamościowy. Na narrację składają się archiwalne materiały obrazujące walkę ruchu afroamerykańskiego, wizualne cytaty filmowe, fragmenty współczesnych protestów i manifestacji, a to wszystko spięte jest czytanym przez Samuela L. Jacksona tekstem, będącym adaptacją nigdy nie ukończonej książki Jamesa Baldwina.
Książka ta miała mieć rewolucyjny wymiar, opowiadając historie trzech przyjaciół pisarza, przywódców ruchu afroamerykańskiego: Medgara Eversa, Malcolma X i Martina Lutra Kinga oraz komentująca ich zabójstwa. Książka nigdy nie została napisana, Baldwin zatrzymał się na 30 stronach.
Peck używa intymności jak narzędzia. Osobiste historie bojowników, z których każdy miał trochę inny pomysł na działalność, na walkę o równouprawnienie, prawa obywatelskie i zniesienie dyskryminacji rasowej, zlewają się ze sobą w jeden głos protestu przeciwko dehumanizacji i ujednolicaniu. Przeciwko traktowaniu Afroamerykanów jak jednej, zbitej, bezmyślnej, czarnej masy.
W Nie jestem twoim murzynem bardzo wyraźnie wyczuwa się napięcia: równość a nierówność, wspólnota a indywidualizm. Peck opowiada historie swoich bohaterów, zastanawiając się jednocześnie nad skutecznością ich myśli. Jego głos nabiera gorzkiej, krytycznej barwy. Oto pochodzący z różnych środowisk, miejsc, wyznający odrębne religie, posiadający odmienne charaktery przywódcy (przedstawiciele większych grup, także złożonych z różnych ludzi), zostają zrównani ze sobą w morderczym akcie nienawiści. Zostają zrównani ze sobą przez ten sam rodzaj śmierci, przez zabójstwo, co odbiera im indywidualny głos, skazując całą wspólnotę na niemy krzyk – w końcu bez charyzmatycznego głosu przywódców nie ma możliwości zaistnienia w medialnym, amerykańskim świecie ciepłych, klimatyzowanych studiów i rozmów jeden na jeden z prowadzącym z zacięciem showmana lub gościem, zawsze skrajnie różnym od ciebie.
Reżyser podkreśla swoją tezę, świadomie dobierając materiały archiwalne – np. cytując stare filmy, na których Afroamerykanie zawsze grali role zabarwione tłem rasowym: służących, dozorców, rolników, prostych, niewykształconych ludzi. Peck stara się odpowiedzieć na pytanie, skąd tak ogromny nacisk na tego rodzaju stereotypizującą wizualność.
Po pierwsze, następuje dekonstrukcja charakteru typowego, Białego Amerykanina. Purytańską receptą na amerykańskość jest prostota i uczciwość. Ale skupienie na tych cechach przyczynia się do niedojrzałości, zatrzymania się w rozwoju. Wyobraźmy sobie dziecko, które nie ma kontaktu z zewnętrznym światem przez lata, karmione jest pewną prostą wizją, której nie może skonfrontować z rzeczywistością, z którą nie ma kontaktu. Konfrontacja z zewnętrznym światem powoduje traumę, wyparcie lub reakcję agresywną. Podobnie jest z naciskiem na te pozytywne na pierwszy rzut oka cechy, zdaje się mówić Peck. Życie według prostego wzoru jest wygodne i przyjemne, pełne niewinnej wiary w prawdziwość purytańskich cnót, lecz konfrontacja z ponurą rzeczywistością powoduje potężny, tożsamościowy zgrzyt.
Po drugie, Biali Amerykanie rozpaczliwie próbują udowodnić swoją niewinność, swoją „czystość”, co poniekąd wynika z modelu życia, o którym pisałem wyżej, lecz źródło tego sztucznego problemu tkwi głębiej. Wynika to ze strachu przed konfrontacją ze swoją własną winą oraz ze strachu przed byciem znienawidzonym. To wieczne wypieranie i zaprzeczanie dziedzictwa przeszłości w postaci brutalnych i okrutnych czynów (np. niewolnictwo). Życie w nieustannym lęku przed ponownym odkrywaniem owej winy oraz potrzeba ciągłego udowadniania własnej „czystości”, stają się motorem dla współczesnych potworności i brutalizmów. To wpadanie w patriotyczną nerwicę ukrywania własnych błędów za wszelką cenę – ale to ukrywanie na tyle zaciemnia odbiór rzeczywistości, że skutkuje powielaniem błędów przeszłości.
Po trzecie, rozbestwienie Białych Amerykanów amerykańskim snem i realizacją marzenia wolności. Otwarcie tego świata dla ludzi o innym kolorze skóry jest złudzeniem, o ile nie stanie się on w równy sposób dostępny dla wszystkich. Same słowa i najlepsze intencje nie sprawią, że każdy będzie miał równe prawo do tego świata. Wszyscy stają się więźniami klatki zawieszonej między marzeniami o potędze a tym, kim są w rzeczywistości. Narzucanie każdemu tej samej wyobraźni[1] tylko pogłębia konflikt, ponieważ warunki startowe nie są równe, a droga dla wielu jest nieodwracalnie zablokowana.
Za pomocą swojego filmu Raul Peck stara się nadać Afroamerykanom tożsamość – pełną świadomości własnej historii i celów. Nie jestem twoim murzynem jest próbą podkreślenia poczucia odrębności oraz prawa do indywidualizmu. Odnoszę wrażenie, że Peckowi jest tutaj bardzo blisko do myśli ciemnoskórego filozofa z Martyniki, Frantza Fanona[2] – skądinąd, podobnie jak Peck, silnie czerpiącego z własnych, osobistych doświadczeń. Filozof ten twierdził, że rasizm, spojrzenie Białego, świadomość swojego własnego położenia, kompleksu wynikającego z trudnością życia w białym świecie (np. kolorowy człowiek napotyka trudności z wypracowaniem swojego schematu cielesnego – jego ciało jest tym innym, dziwnym, pokazywanym palcami. Świadomość ciała buduje się wyłącznie przez negację. To świadomość w trzeciej osobie. Ciało jest więc czymś potwornie niepewnym), własnej historii (segregacji, przemocy) – wszystko to może być wyzwalające. Wobec braku możliwości pozbycia się wrodzonego kompleksu, rasizm należy zacząć rozumieć jako przypominanie o własnej odrębności, utwierdzanie się we własnej tożsamości i czerpanie siły już nie z własnych lęków, lecz ze strachu Białego przed innością.
Nie jestem twoim
murzynem to niesamowity film, szczególnie, jeżeli jest się
częścią białego świata (można dodać, polskiego – rasizm ma różne barwy).
Przypomina nam, że my, Biali, jesteśmy winni i nic nie jest w stanie tej winy
zmazać. Chrześcijańskie założenie przebaczenia nie powinno mieć tutaj
zastosowania – sami sobie nie powinniśmy przebaczyć.
[1] O tym, jakiego rodzaju jest to wyobraźnia, pisał Herbert Marcuse w Człowieku jednowymiarowym.
[2] Polecam książkę Wyklęty lud ziemi.