Yann Gonzales, reżyser filmu Nóż + Serce sięga do pozornie oddalonych od siebie elementów, tworząc obraz prawie wyłącznie oparty na estetycznej, trashowej bombie (znajdzie się miejsce na kamp, pastelową paletę barw, a nawet trochę kiczu). Twórca wykonał filmowo-archeologiczną robotę, nie bez fascynacji odkopując i przetwarzając naiwnie słodką gejowską pornografię z lat 70. oraz historię reżyserki zajmującej się ich produkcją, Anne Pareze, zakochanej w swojej montażystce.
Melodramat kobiecej miłości osadzony w męskocentrycznym, gejowskim świecie, a w tle intryga zamaskowanego mordercy nożującego kolejnych aktorów. Kosztem zżycia z bohaterami, oba wątki zostają wydłużone, wszystko dla wizualnego efektu i całkiem udanej atmosfery. A jest na co patrzeć. Od dilda z ukrytym nożem sprężynowym, którym zabójca przeszywa swoje ofiary, przez chorobę genetyczną, która powoli zamienia człowieka w potwora (dłoń-szpon, Walerian Borowczyk się kłania), po wzmacniające zmanierowanie scenografię i kostiumy.
Gonzales przedstawia męską miłość delikatnie, gdzieś między estetyką a nie do końca zamierzonym żartem. I nie jest to wcale zarzut. Celem w Nożu + Sercu nie jest pobudzenie seksualne, lecz zachłyśnięcie się trashowym pięknem. Nie można się oprzeć wrażeniu, że niektóre sceny, szczególnie te autotematyczne, dotyczące kręcenia filmów porno, przypominają kino niemieckiego ikonoklasty, Rainera Wernera Fassbindera. W filmie Gonzalesa, podobnie jak w twórczości wyżej wspomnianego, pojedynczy kadr posiada wielką wagę[1]. Nie ma mowy o tak zwanej „prawdzie ekranu” ani roszczeń do rzeczywistości, mimo nawiązywania do losów prawdziwej postaci. I jak się okazuje, owa prawda niekoniecznie musi być potrzebna. Mimo jej braku, w Nóż + Serce można uwierzyć.
W innych okolicznościach kicz zapewne uległby rychłemu zapomnieniu, a w tym nominowanym do Złotej Palmy w Cannes filmie można się nim zachłysnąć. Zachwytem nad uroczymi chłopcami nie należy się wstydzić. Choć na co dzień nam do niej daleko i prędzej razi niż uwodzi, estetyka dzieła Gonzalesa okazuje się skuteczna – twórcy daleko do przekroczenia granicy dobrego smaku, a jednak umiejętnie ją muska, podtrzymując uwagę widza.
Jedną z postaci gra
Bertrand Mandico, lubujący się w podobnej estetyce, znany m.in. z Dzikich
chłopców, ciepło przyjętych na tegorocznych Nowych Horyzontach. Jego
obecność jest jednym z wielu meta-poziomowych oczek puszczonych do widza. Czy
jest to więc film, który potrafi porwać kogoś więcej od miłośników kina? Raczej
nie, choć mimo to warto wypróbować swoją wrażliwość.
[1] Jak powiedział kiedyś Fassbinder, „Film jest jak wycinek życia; ma podobne ograniczenia. Sądzę jednak, że film jest bardziej szczery, ponieważ posiada skończoną przestrzeń. Życie udaje, że otwiera więcej możliwości. Dlatego kłamie”.