Angelopoulos – ojciec mgły
Takie właśnie było kino Theodorosa Angelopoulosa. Głęboko ludzkie, sięgające aż do korzeni duszy, dotykające wrażliwych, rozedrganych serc…
Takie właśnie było kino Theodorosa Angelopoulosa. Głęboko ludzkie, sięgające aż do korzeni duszy, dotykające wrażliwych, rozedrganych serc…
Mamy 2025 rok, Wschodnia Ukraina. Minął rok od zakończenia wyniszczającej wojny. Opustoszały, niemal pozbawiony roślinności krajobraz, w którym brakuje zdatnej do picia wody, jest jednym wielkim pobojowiskiem, polem minowym i cmentarzem. Resztki przemysłu wycofują się z regionu razem z ludźmi zmuszonymi porzucić swoje dawne życie i wyruszyć na poszukiwanie szczęścia gdzie indziej.
Wątek autotematyczny (akt kręcenia filmu, reklamy) płynnie przechodzi w dokument i współpracę twórców z lokalną społecznością, a opowieść o początkach homo sapiens miesza się z doświadczeniem współczesnej turystyki – zarówno tej lokalnej (dziewczyna podążająca szlakiem miłości swoich rodziców), jak i postkolonialnej (para turystów ze Stanów Zjednoczonych, którzy potrafią dogadać się tylko w swoim języku).
To balansowanie na granicy rzeczywistości wychodzi 30-letniemu reżyserowi bardzo dobrze. Potrafi on zahipnotyzować widza, wzmocnić projekcję-identyfikację (tu bardzo mocno działa 3D), więź widza z bohaterem oraz wrażenie przenikających się światów.
Siła ognia Oliviera Laxe stanowi dowód na to, że neomodernistyczne kino niekoniecznie musi mieć długi metraż. Najnowszy film twórcy ciepło przyjętych „Mimosas” (NH16) to wizytówka neomodernizmu.
Obrazy, którymi karmi nas Diaz wciąż hipnotyzują i skłaniają ku kontemplacji oraz duchowemu przeżywaniu filmu, realizując założenie twórcy: „totalnego kinowego doświadczenia”.
Fani twórczości Jima Jarmuscha doskonale pamiętają słynną scenę ucieczki z więzienia w Poza prawem z 1986 roku. Owa scena – w której akt ucieczki został wyrzucony poza diegezę filmową, a akcja typowa dla kina kryminalnego została oddana jedynie domysłom widzów – stała się jednym z niepisanych manifestów slow cinema, a Jarmuschowi przyznała status jednego z ojców programowych prądu, który zacznie zmieniać kino, wracając twórcom wiarę w siłę narracji.
Roma Alfonso Cuaróna to film, nad którym wypada się zawiesić nie tylko ze względu na zwycięstwo obrazu w Wenecji i zdobycie Złotego Lwa (oraz szeregu innych nagród, ciepłego odbioru krytycznego, itd.), lecz również dlatego, że jest to jeden z eksperymentalnych momentów dla rynku dystrybucyjnego nie tylko w Polsce.
Nicole Vögele w swoim neomodernistycznym w duchu dokumencie nie szuka sensacji. Kamera nie znajdzie się tam, gdzie toczy się nocne życie, gdzie barwne kluby pękają w szwach od tłumów, ani nie będzie podążać ciemnymi alejkami, próbując znaleźć drogę do przestępczego półświatka. Swoje spojrzenie reżyserka kieruje w stronę mało atrakcyjnej pracy w nocnej knajpce.
Lucrecia Martel snuje błyskotliwą opowieść o tytułowym Zamie, hiszpańskim, wyższym urzędniku, zarządzającym niewielką nadmorską kolonią położoną nad Atlantykiem, oddaloną od utartych szlaków handlowych i europejskiej cywilizacji.