Idąc na amerykański dokument, w większości przypadków możemy spodziewać się jednego – gadających głów na aranżowanym bądź wirtualnym, zielonym tle, opowiadających historie swoich żyć, przecinanych archiwalnymi materiałami z prywatnych, sielskich, rodzinnych nagrań VHS. W swoich Truflarzach Michael Dweck i Gregory Kershaw idą w innym kierunku. Być może jest to wpływ miejsca, w którym spędzili kilka lat, pracując nad filmem, pięknego włoskiego Piemontu, gdzie krajobraz gra pierwsze skrzypce. Być może też daje się wyczuć wyjątkową atmosferę Italii z Tamtych dni, tamtych nocy Luci Guadagnino, który objął nad Truflarzami producencką pieczę. Niezależenie od realnego powodu, film duetu amerykańskich reżyserów wyróżnia się pozytywnie na tle znakomitej ilości współczesnych, amerykańskich dokumentów.
Twórcy starali się połączyć ze sobą z jednej strony wysmakowane, piktorialne wręcz kadry, a z drugiej proste, ludzkie historie, spinając ów styl atmosferą charakterystyczną dla miejsca i ludzi, próbując oddać ducha trufli. Od coraz starszych zbieraczy darów lasu, przez handlarzy, przez których ręce przepływają olbrzymie kwoty i olbrzymie ilości drogocennych grzybów, aż po świat truflarskich sommelierów i śmietankę konsumencką, która – nieliczna – może sobie pozwolić na spożywanie najdroższych grzybów świata.
W tej subtelności malarskiej wręcz narracji, zaciera się momentami prawdziwe sedno filmu – konflikt starego świata z nowym, wymieranie nie tylko wiekowych truflarzy, lecz również kultury zbiorów zderzonej z niegasnącymi potrzebami konsumenckiej socjety. Mimo że Dweck i Kershaw starają się zachować dystans neutralnych dokumentalistów, pozycjonowanie kadrów godne południowych mistrzów malarstwa ujawnia owo napięcie. Przecież już w samej ironii bohaterów filmu oraz ich szalenie bliskich relacjach z lojalnymi psami daje się wyczuć świadomość zbliżającego się końca tego truflowego świata. Truflarze są więc obrazem równie zabawnym, doprawionym czarnym humorem, co smutnym.
Choć niewątpliwie dzieło duetu amerykańskich dokumentalistów jest seansem przyjemnym, wizualnie interesującym, a nawet pomysłowym i filmowo odkrywczym, to wydaje się, że delikatność narracji przykryła zdecydowany pazur zaangażowanego komentarza. Mimo że w wielu miejscach pojawiają się w filmie sugestie mające dekonstruować konflikt wielkiego pieniądza z czystą pasją, jak na przykład kontrastowanie ze sobą scen z życia truflarzy ze scenami prosto z truflarskiej giełdy, to widz zostanie po seansie prawdopodobnie wyłącznie z ładnymi obrazami, które przeminą równie szybko, co ów nostalgiczny świat zbieraczy z zasadami.
Być może Dweckowi i Kershawowi zabrakło reporterskiego nosa godnego świni truflowej, być może piękny, włoski krajobraz przykrył ostatecznie to, co najważniejsze: nie uwłaczając tym inteligentnym i uroczym zwierzętom, prawdziwe świnie są ubrane w garnitury i jedzą foie gras ze startymi truflami.