Przed obejrzeniem netfliksowego Wiedźmina należy zadać sobie pytanie – czego właściwie oczekujemy od tego serialu? Czy jesteśmy na tyle szaleni, by wymagać dobrej adaptacji materiału, którego nie da się łatwo przetłumaczyć, a jego prześmiewcze intencje często rozmijają się ze zrozumieniem niedzielnego czytelnika fantasy? A może zostaliśmy ofiarami hype’u i wiary w to, że nowa seria Netfliksa stanie się duchowym spadkobiercą Gry o Tron? Czy w końcu chcieliśmy po prostu miło spędzić czas przed ekranem?
Porzućcie wszelką nadzieję ci, którzy chcieliście solidnej ekranizacji świata stworzonego przez Andrzeja Sapkowskiego. Opowiadania i książki o wiedźminie zostały napisane jako fantastyczna pulpa, jako pastisz. Kiedy myślę o świecie z Wiedźmina, często przypominam sobie scenę z niziołkami (klan Hofmeier) broniącymi swojej farmy w Czasie pogardy. To oczywista trawestacja opisu hobbitów z Władcy pierścieni. Oto spokojni, weseli bohaterowie w sytuacji zagrożenia okazują się być agresywnymi, krwawymi zabijakami. Przykładów jest oczywiście o wiele więcej, ponieważ cały pomysł na stworzenie wiedźmińskiego świata został oparty na prostym odwróceniu, przetwarzaniu utartych schematów światowej fantastyki. Na zabawie.
W tym sensie serialowi Netfliksa bliżej jest do gier, ponieważ traktuje materiał źródłowy ze sztywną dufnością kogoś, kto nie łapie gburowatej zgrywy Sapkowskiego – poza podstawowym humorem sytuacyjnym (który realizuje się w elementach slapsticku i lepiej lub gorzej zgranych czasowo bon motów znanych z książek). Jest też dość zachowawczy. Mam tu na myśli to, że adaptacyjny potencjał książek leżał w wizji świata zderzającego Nas z Innymi. Czy tylko ja mam wrażenie, że wiedźmińska saga mogłaby stanowić doskonały komentarz[1] dotyczący współczesnego świata i kondycji ludzkiej (np. kryzys uchodźczy – relacja ludzi ze starszymi rasami: elfami, krasnoludami, niziołkami, itd.)? Odrzeć książki z kontekstu i oto, co zostaje – czysta, bezrefleksyjna akcja ukwiecona pomieszaną chronologią.
Nie ma co się oszukiwać. Między Wiedźminem a Grą o Tron, skoro już musimy te dwie produkcje ze sobą porównywać, leży ogromna przepaść jakości. Nie w tym jednak rzecz. Produkcja Netfliksa miała szansę ominąć pułapkę, w którą ostatecznie wpadło HBO – pułapkę klasycznej fantastyki. Mimo że z kilkoma elementami radzi sobie kreatywnie (np. krasnoludowie, którzy w końcu nie są brodatymi górami męskiego mięsa, „niebiałocentryczność”, czy pozytywny – jeżeli chodzi o wzmocnienie pozycji kobiet – wydźwięk opowieści o Yennefer), to ostatecznie zdaje się, że serii brakuje zdecydowania w zakresie łamania skostniałych wzorców.
Myślę, że najlepszą
strategią oglądania Wiedźmina jest
nieoczekiwanie niczego. Na podstawowym poziomie chałturowatej rozrywki serial
spełnia swoje zadanie. Jeśli jesteśmy gotowi przymknąć oko (biorąc pod uwagę
wysokie noty, wygląda na to, że większość z nas jest – na dobre lub na złe) i
nie zwracać uwagi na to, ile jest wiedźmina w wiedźminie, może nawet będziemy
się nieźle bawić.
[1] Nie byłaby też w końcu zawłaszczana przez bezkarnych inceli, którzy rechotem zwyrola zastępują podstawowy, intelektualny wysiłek.