W warstwie fabularnej Podrzutków ogląda się jak monochromatyczny negatyw dolanowskiej Mamy. Tu zamiast nauki odpowiedzialności będzie chęć wykorzystania drugiej osoby, a zamiast wykuwania trudnej miłości – zamordystyczna specyfika rosyjskiego systemu przeszczepiona na grunt relacji rodzinnych.
Po jednego z dorastających w sierocińcu, podrzuconych do „okna życia” chłopców – do tego chorego na anaglezję wrodzoną (nieodczuwanie bólu) – przyjeżdża matka, Oksana. Szybko okazuje się, że mimo pozornych oznak sympatii, nie chodzi o bezinteresowną matczyną miłość kogoś, kto żałuje popełnionego wcześniej błędu i chce rozpocząć nowe życie i nową relację ze swoim porzuconym dzieckiem. Denis trafia w ten sposób do zorganizowanej grupy przestępczej, żerującej na systemie sprawiedliwości, zainteresowanej jego rzadką chorobą.
Iwan Twierdowskij zgrabnie żongluje wątkami, nie zatrzymując się jedynie w temacie rodziny. Podszyta zakazanym napięciem seksualnym relacja Oksany i Denisa jest jedynie pretekstem do przyjrzenia się wszechobecnej korupcji i niewydolności służb publicznych. W końcu, jak sugeruje reżyser, matką dla wszystkich jest państwo, a wszyscy są jego podrzutkami. Tu rządzi dziki pieniądz, a w jego szponach wszystko zdaje się chodzić jak w zegarku – od bezdusznej służby zdrowia przez policję po sąd. Jak twierdzi jeden z bohaterów filmu, „ludzie dzielą się na dwa rodzaje: tych, którzy podrzucają i tych, którzy są podrzucani. Podrzucających są miliony”. Tymczasem podrzucani, stojący na najniższym szczeblu hierarchii, niewiele mają do powiedzenia, mimo że to na nich opiera się całe działanie przestępczej machiny i to oni generują zysk. Raz będą bohaterami, innym razem „śmieciem, którego na ulicach jest pełno” i który można łatwo wymienić.
To, co mogło stać się największym atutem reżysera, niekoniecznie wychodzi mu na dobre. Jak się zdaje, nie jest w stanie zmieścić tak wielkiej ilości wątków obyczajowych i społecznie zaangażowanych na pierwszym planie filmu, próbując ratować się przyspieszonym montażem – być może efektownym, lecz na pewno nie efektywnym.
Być może Podrzutkom brakuje dramatycznego napięcia, bez którego filmowa rzeczywistość nie wypada zbyt wiarygodnie. Inny rosyjski twórca, Jurij Bykow, zdążył pokazać, że można realizować kino społeczne z wciskającym w fotel zaangażowaniem. Twierdowskij z kolei na każdym kroku zostawia nam trochę nadziei – lecz czyż nie jest ona fałszywa? Czy faktycznie można równie łatwo uciec z antyludzkiej machiny pogardy, co stać się jej częścią?